,,Deklaracja” – opowiadanie

,,Por unas horas, por unos días, toda una semana, Irlanda fue un país libre…” M.V. Llosa ,,El sueño del celta”
(,,Przez kilka godzin, przez kilka dni, przez cały tydzień, Irlandia była wolnym krajem…”)

Sunął pospiesznie przez ulice Quartier Européen w Brukseli, cicho przemykając z jednej strony na drugą, próbując dostać się do Parc du Cinquantenaire. Zmieniał często kierunki – byle nie nazbyt nerwowo! Wiedział, że i tak nie ma szans, że ci smutni panowie, których dostrzegł wymykając się chyłkiem ze swojego biura w Parlamencie, dopadną go prędzej czy później. Zagryzł ze złością wargi na myśl o tym, jak głupio przyjdzie mu skończyć. A tak przecież niedawno – tak, jakby to było wczoraj… Tak niedawno przemykał się tak samo po Głównym Mieście w Gdańsku, gubiąc ciągnących się za nim esbeków. O ileż łatwiej mu wtedy było!

Prawda, był wtedy jeszcze młody i pełen werwy – jakby nie patrzeć, te w pośpiechu minione lata i wygody europejskich salonów zrobiły swoje. Nie był już tym gibkim młodzieńcem, zdolnym do prześcigania wyszkolonych oficerów.

Ale nie, to było coś jeszcze. Wtedy… O ile łatwiej było wtedy walczyć! Układ był prosty – my kontra oni. Dobro przeciw złu. Postęp przeciw wsteczniactwu. Bez światłocienia, bez moralnych dylematów, bez męskich decyzji. Wtedy porwać się na niosący śmierć reżim to była pestka… O ileż trudniej było teraz zabiegać o nadanie zmianom właściwego kierunku… O ileż bardziej wyczerpywało go to balansowanie pomiędzy interesem własnym a wspólnotowym…
Ileż by dał, by tam wrócić – do tamtego czasu, na Targ Węglowy albo na Długą w mroźny, zimowy dzień, i móc znowu zaśmiać się w twarz niedoszłym oprawcom! Tak długo marzył, by znaleźć się tu, w Brukseli, w tym epicentrum, gdzie tworzy się historia, ale teraz nagle uczuł straszną tęsknotę za tym zaściankiem, od którego zawsze uciekał. W tej chwili oddałby wszystko, żeby wrócić na te smutne, szarobure, znienawidzone ulice Gdańska…

Mimo wszystko przyspieszył kroku. Nie żeby odzyskał nadzieję, ale na wspomnienie rodzinnych okolic znowu stanął mu przed oczami reportaż z ostatniej chwili, który zobaczył przed wyjściem z biura. Krew zalała go ze zdwojoną siłą. Przesuwające się obrazy były tak plastyczne, jakby był widział je na własne oczy. Znajome ulice Warszawy, które tylekroć przemierzał pod czujnym okiem ochraniarzy, tchnęły grozą z ekranu monitora. Pochodnie, tłumy, potężny tuman kurzu… Rzekłbyś, że ulice stanęły w płomieniach… I ten przebijający się przez korespondentkę, przeszywający dreszczem głos dobiegający przez megafony:

,,W imieniu narodu i społeczeństwa, przez naszą wielowiekową tradycję, przez moc nadaną mi przez Opatrzność i Wasze ofiarne wsparcie…”

Jęknął. Jeszcze do wczoraj zdawało mu się, że przynajmniej tyle osiągnął, żeby podobne frazesy nie wychodziły poza stare podręczniki do historii, spoczywające na składzie makulatury…

,,W imię Boże proklamuję Rzeczpospolitą Polską jako państwo wolne i niepodległe”.

Kiedy padły te słowa, wydawało mu się, że ogień bucha na ulicach ze zdwojoną siłą, a on opadł na krzesło jak bezwładny. Tyle starań o nowoczesny kraj właśnie płonęło na stosie, rozpalonym przez rozwścieczony tłum. Motłoch, któremu wydaje się, że uosabia najcnotliwsze formy patriotyzmu…

,,Jako spadkobiercy tradycji Obojga Narodów i II Rzeczypospolitej, uchylamy wszystkie prawa i dekrety, które uchwalono po 1945 roku, jako nielegalne, bo wprowadzone wbrew naszej woli.”

Zaklął siarczyście. Tyle lat wytężonej pracy nad ujednolicaniem kultur, nad wyrugowywaniem niebezpiecznych ideologii… I nie dość, że nigdy nie usłyszał za to choćby ,,dziękuję”, to teraz właśnie dowiedział się, że to wszystko było ,,nielegalne”.

Idąc już ulicą, obejrzał się dyskretnie i poczuł niespodziewaną ulgę. Czyżby ich zgubił? Nie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnym był położeniu. Oni nigdy nie wybaczają. I gdzieżby miał się przed nimi ukryć? Na Księżycu? Dawniej można było chociaż marzyć o ucieczce za Żelazną Kurtynę, ale teraz…? Do ciężkiej cholery, czy naprawdę zasłużył…? Czy nie poświęcił był całego życia na próbę powstrzymania tego szaleństwa?

W uszach brzmiał mu jeszcze dalszy ciąg płynącego z megafonów, przeklętego wywodu:

,,Powołany przez Radę Powstańczą Tymczasowy Trybunał niezwłocznie rozpatrzy sprawy wszystkich pojmanych zdrajców. Dziennikarze i posłowie, sędziowie i lekarze – wszyscy bez wyjątku osądzeni zostaną według prawa II Rzeczypospolitej i Polskiego Państwa Podziemnego. Wyroki, włącznie z karą śmierci, wykonywać będzie Kompania Honorowa Armii Powstańczej”

Na wspomnienie tych słów uśmiechnął się gorzko. Jakież znaczenie miało to dla niego, że zaocznie zasądzą mu czapę? I tak nie dotrwa do wykonania, a może i do zapadnięcia wyroku. Ale z drugiej strony, ileż głupoty, ileż zacietrzewienia w tym wszystkim! On, który ten kraj wyniósł na europejskie salony, który otworzył mu drogę do pełnej integracji, teraz będzie ogłoszony zdrajcą podlegającym karze śmierci. Absurd, czad ideologiczny…

,,Każdego z nich dosięgnie ręka sprawiedliwości, dlatego apelujemy o powstrzymanie się od samosądów. Powieszenie arcybiskupa i dwóch ministrów, do którego doszło na Placu Zbawiciela zostanie w swoim czasie zbadane, a winni osądzeni”.

Osądzeni według ich faszystowskich kryteriów! Już widział tych ,,młodych i gniewnych”, domorosłych prawników, których jedyną zasługą była praca na usługach IPNu. Przyjdą teraz i będą udawać, że zjedli wszystkie rozumy. I to oni będą teraz ferować wyroki śmierci i uniewinniać… Splunął z pogardą. Jaki błąd popełnił, że doszło do tak kolosalnego odwrócenia nurtu…? Że nagle głupie resentymenty i irracjonalne, populistyczne hasła zastąpiły całkowicie budowany przez niego latami postęp?

Powoli zaczęło brakować mu tchu. Ciężko powiedzieć, czy to skołatane latami pracy serce, czy może świadomość, że wszystkie jego plany, praca całego życia, legły w gruzach…

Przystanął. Nie miał już siły iść dalej. Nie miał siły zmagać się z nadciągającą otchłanią.

Sam już nie wiedział, czy to brzmiał mu jeszcze w uszach rozlegający się z megafonów manifest, czy w ostatnich chwilach dopadły go halucynacje, czy może on sam to powiedział:

,,Ślubujemy wszelkie wsparcie dla wszystkich wolnych narodów, i nie ustaniemy we wspólnej walce, dopóki nie pękną mury Jerycha”.

Przez moment chciał jeszcze walczyć, ale zbyt dużo czasu minęło, odkąd porzucił bezwarunkowy sprzeciw na rzecz zrównoważonego kompromisu.

Nie był zdolny zrobić nic ponad to, co robił już od wielu lat. Odwrócił się, pochylił głowę i rzucił się w czeluść, która rozpostarła się tuż przed nim.